Mój pierwszy wywiad

Mój pierwszy wywiad ukazał się w gazecie BEST, pod tytułem: „Księżycowe oblicza Laponii, meksykańskie napiwki i Wielki Kanion„. 

Dziękuję za wywiad 😉

Wywiad z mgr inż. Pawłem Chrobakiem.

Od jak dawna Pana pasją są podróże?
Trudno mi powiedzieć czy podróże od zawsze były moją pasją. Owszem, jako młody i niepoprawny romantyk lubiłem wyjeżdżać gdzieś sam. W takie miejsca, gdzie będzie tylko natura, z którą można się zmierzyć i przy okazji odpocząć od codziennych zajęć. Jednak do połowy studiów nie dane mi było wyjechać poza nasz uroczy kraj. Często zaszywałem się na parę dni gdzieś w górach lub na kajaku, ale trudno to nazwać podróżami.

Te wypady w dzicz, były chyba także genezą moich skłonności ku sportom ekstremalnym. Nigdy nie pasjonowały mnie gry zespołowe, takie jak koszykówka czy siatkówka. Interesują mnie sporty, w których walczy się całym sobą; które pobudzają i uwalniają we mnie adrenalinę. Podobnie jest z podróżami w nieznane, które często wymagają od nas pokonywania własnych ograniczeń i stawiają przed nami ciągłe niespodzianki.

Jak Pan planuje wycieczki? Czy każdy szczegół jest opracowywany, czy może jest więcej miejsca na spontaniczne zmiany?
Niezbyt nadaję się na takie szczegółowo opracowane wycieczki. Życie mnie nauczyło, że co się zaplanuje, to i tak wychodzi inaczej, więc przyjąłem to jako dobrą monetę. Wszystkie te rzeczy niezaplanowane wróżą coś, co czyni nasz wyjazd wyjątkowy i zaskakujący. Gdy jadę na wycieczkę, gdzie wszystko jest uporządkowane (wiem, co się wydarzy, kiedy wrócę, gdzie będę..) to już czuję się stłamszony i wyjazd traci sens. Nie mam się jak wykazać zaradnością – nie ma przeszkód do pokonania.

Czy pamięta Pan swoją pierwszą podróż?
Moją pierwszą poważną podróżą była właśnie podróż w „nieznane”. Kiedy byłem na trzecim roku studiów bardzo chciałem pojechać do Tybetu i Indii. W tym celu namawiałem przyjaciół, kombinowałem. Pierwszą przeszkodą były oczywiście pieniądze, więc wpadłem na taki pomysł: pojedźmy do USA na Work & Travel, zaróbmy na wycieczkę na wschód, a jeżeli jeszcze z USA uda nam się polecieć przy okazji do Indii, to będzie to nasze pierwsze okrążenie kuli ziemskiej. Po jakimś czasie udało mi się namówić moich dwóch przyjaciół. Wsiedliśmy w pociąg do Warszawy i zaczęła się nasza podróż. Trafiłem do stanu Maine, a przyjaciele po drugiej stronie Stanów – do Los Angeles. Po dwóch miesiącach kupiłem bilet w firmie Greyhound (tamtejszy PKS) i wyruszyłem do Los Angeles. W sumie przejechałem wtedy 5500 km autobusem. Prawdą jest, że samolotem byłoby szybciej i w tej samej cenie. Jednak każdy stan jest jak inny kraj. Warto poświęcić trochę czasu by poznać te różnice.

W Los Angeles moje życie się skomplikowało. Nie mogłem znaleźć pracy, a czas uciekał. Tak wyszło, że pewnego razu pojechaliśmy do Wielkiego Kanionu Kolorado na weekend. Miejsce zachwyciło mnie. Wtedy poczułem prawdziwą wolność i nagle oznajmiłem znajomym, że chcę zostać tu na dłużej. I tak, przez dwa tygodnie mieszkałem i żyłem kanionem. Niestety moje finanse się wyczerpały, więc musiałem wyjechać w poszukiwaniu pracy. W tym czasie mieszkałem i pracowałem w Chicago, Bostonie, Nowym Jorku, a na końcu trochę się ustatkowałem na Long Island. Moi przyjaciele w tym czasie wrócili do Polski i pojechali do Indii. Ja wróciłem z Ameryki po 1,5 roku. Tak wyglądał mój pierwszy powrót z nieznanego.

Interesuje się Pan również fotografią. Czy znalazł Pan takie miejsce, którego urok nie zdołał się zawrzeć na zdjęciu; które trzeba zobaczyć na własne oczy?
Wszystkie. Fotografia jest świetnym narzędziem artystycznym, lecz nie jest w stanie oddać tego, co widzą oczy. Można zrobić fotografię w stylu i wielkości Panoramy Racławickiej, ale i to nie będzie prawdziwe. Najpiękniejsze miejsca to jednak te mało dostępne. Te, gdzie trzeba było się wspinać, przedzierać, walczyć z zimnem, zmęczeniem, gdzie chciało się zawrócić. Dotarcie wtedy do celu jest jakby nagrodą. Ta euforia powoduje inną percepcję – urok tego miejsca czuje się całym ciałem. Fotografią nie można przekazać tego stanu emocji. Tak, więc do wszystkich miejsc trzeba dotrzeć i zobaczyć je własnymi oczyma, ale też koniecznie wziąć aparat ze sobą.

Która z podróż była najciekawsza i dlaczego?
Trudno mi wybrać tą jedną, najciekawszą. Odpowiem może trochę filozoficznie. Otóż, całe moje życie traktuję jako podróż przez świat i staram się je spełnić tak, aby zbudować własną legendę ; )

Jak Pan wspomina Meksyk? Czy odwiedził Pan stolicę?
Nie byłem w stolicy, ale byłem w Tijuanie – w największym mieście na zachodnim wybrzeżu. Meksyk zapamiętałem jako kraj napiwków i łapówek. Pamiętam pewną sytuację z Meksyku. Akurat wjeżdżaliśmy na parking koło marketu, gdy nagle jakiś człowiek gwiżdże do nas. Był ubrany w mundur podobny do policyjnego i miał gwizdek w zębach. Robił niesamowicie dużo hałasu swoją osobą. Gwiżdże i pokazuje gdzie mamy stanąć. My tam stajemy, a on podchodzi i mówi, że on tu społecznie pracuje, pomaga porządek utrzymać na parkingu, i jakbyśmy mu jakiś napiwek dali to byłoby miło. Następnie w sklepie przy kasach stoją dzieci, które pomagają zapakować zakupy licząc także na jakiś datek. Tam połowa ludzi żyje z napiwków, zwłaszcza przy granicy amerykańskiej. Jednak trudno się temu dziwić, ponieważ na weekend do Tijuany przyjeżdża całe San Diego i Los Angeles. Można się tam bawić znacznie lepiej i taniej niż w Stanach.

Także w tym kraju, po raz pierwszy w życiu, widziałem miasto, w którym 20% społeczeństwa stanowili bogaci mieszańcy, a pozostała część żyła w domach zbudowanych z czego tylko się da. Ściany poskładane z desek i powiązane starymi kablami telefonicznymi. Domy, gdzie słupy i dach są wylane z betonu, a reszta jest złożona ze znalezionych na ulicach materiałów. Setki, a nawet tysiące takich budynków. Starałem się to ująć na zdjęciach, ale nie udało mi się – to trzeba zobaczyć.


Część Laponii pokonał Pan pieszo. Jak wglądały noce pod namiotami wśród wszechogarniającej natury?

Noce były piękne i dzikie. Renifery były jedynymi żywymi stworzeniami, jakie napotkaliśmy. Było to przemiłe uczucie być w lecie poza kołem podbiegunowym – traci się rachubę dania i nocy. Przypominało to romantyczny spacer po księżycu, gdy o północy jest widno.

Tak samo się czułem jak kiedyś zeszliśmy ze znajomymi na parę dni do Międzyrzeckiego Rejonu Umocnionego. Pierwsze, co zrobiłem po zejściu do bunkrów, to zabrałem wszystkim zegarki. Po paru godzinach chodzenia dwadzieścia metrów pod ziemią straciliśmy kompletnie rachubę czasu. W Laponii wrażenia są podobne. Choć słońce w końcu zaszło, to trzy godziny później znów już było. Naprawdę trudno to dzikie piękno obcowania z naturą opisać słowami.

Dramatem okazały się dla nas warunki mieszkaniowe, choć miło to teraz wspominamy. W Laponii latem w górach ma się wrażenie jakby się było na księżycu. Surowy klimat spowodowany niskimi temperaturami i wiatrami powoduje, że nawet trawa rośnie tylko w dolinach, a resztę krajobrazu stanowią kamienie. Niestety nie wiedziałem tego przed wyjazdem. Kupiliśmy pierwszy, lepszy namiot, zabraliśmy dwa śpiwory z szafy i pojechaliśmy. Wtedy nie myślałem o znaczeniu odporności konstrukcji namiotu na wiatr i nie przyszło mi do głowy, że przy silnym wietrze namiot złoży się tak, że będę go miał na twarzy. Wiatr w górach był wszędzie. Szukaliśmy spokojnego miejsca jak cienia na pustyni. W końcu jednak udało nam się znaleźć osłoniętą polankę ze strumykiem i małą płachtą śniegu. Do spania kładłem się w śpiworze, w butach, czapce, rękawiczkach, we wszystkich swetrach i nie mogłem zasnąć z zimna.

Niegroźny Panu chłód Skandynawii i gorączki Ameryki Południowej. Gdzie chciałby Pan mieszkać na stałe?
Zdecydowanie wolę mieszkać w ciepłych krajach i czasem jeździć do tych zimnych. Choćby z tego powodu, że uwielbiam jasne i ciepłe wieczory. Nie lubię zamykać się w domu. Wolę posiedzieć wieczorem na tarasie i zrobić jakąś imprezę przy grillu. Nie wyobrażam sobie życia na północy Norwegii, gdzie w zimie słońce świeci przez dwie godziny na dobę.

Od lat moim marzeniem było pomieszkać jakiś czas w Nowej Zelandii. Przymierzałem się do tego parę razy, ale do dziś zostało to niespełnionym marzeniem. Jednak nadal chcę tam pojechać na dłuższy czas, by móc przesiąknąć tamtejszym stylem życia, ludźmi, otoczeniem i tamtą energią. Liczę na to, że w ramach mojej kariery akademickiej zorganizuję sobie wyjazd do Nowej Zelandii na paromiesięczną wymianę naukową. Wszakże skoro moi profesorowie z instytutu mieszkali i pracowali w Australii, to mam nadzieję upaść – jako jabłko – niedaleko ; )

Czy planuje Pan już jakąś kolejną podróż? Dokąd?
Tak, oczywiście. Nawet w obliczu globalnego kryzysu. W listopadzie planujemy, z moją już obecną – po ostatniej wycieczce na Gibraltar i przysiędze złożonej na ręce Królowej Anglii – małżonką, podróż do Kambodży. Te kraje są naprawdę tanie i ciekawe do podróżowania. Można tam za paręnaście dolarów pożyczyć na tydzień motor i objechać nim cały kraj.

Które z odwiedzonych miejsc uważa Pan za najbardziej romantyczne?
Dla mnie najromantyczniejszym miejscem i czasem pozostają spontaniczne zaręczyny na jednej z bardziej niedostępnych przełęczy Laponii. Do dziś mam wrażenie, że było to jakby na księżycu. Przy okazji zapraszam do obejrzenia i oceny moich zdjęć i prezentacji filmowych, które dostępne są na stronie www.pawelchrobak.pl